Topielczy uśmiech jeszcze nie utonął,
Wciąż patrzę spod powierzchni straty.
Rzucam pożywkę gawronom,
Ukazującym pobliskie zaświaty.
Chłód dotknął drętwych kości,
Sparaliżował blade ciało,
Utknąłem w szlamie żałości,
Złożonego z pustostanów.
Odór martwej bliskości
Zabił deskami wnętrze,
Ochłodził miejscowe duszności,
I wciągnął zastane powietrze.
Z dna wyczułem prąd,
Jakby ktoś mnie przywoływał.
To sumienia swąd,
Namacalnie mną pogrywał.
Nie ocalę siebie,
Pomyślałem w jednej chwili.
A słyszałem znaki w niebie,
Bym się nie pomylił.
W wypaczonym zgniłym dole
Poszarpanym beznadzieją,
Opadł na spróchniałym stole
Popiół ze mnie gęstą breją.
zdjęcie nieautorskie